Doceniam kunszt aktorski Dawida Ogrodnika, ale jego próby godania ślonską godką w „Jednej duszy” to prawdopodobnie najgorsza rzecz, jaką widziałem w tym roku w polskim kinie.
Przyznam, że wykazałem się pewną dozą naiwności. Podszedłem do nowego filmu Łukasza Karwowskiego, reżysera niesławnej „Kac Wawy” (2011), bez żadnych uprzedzeń. Mało tego! Uwierzyłem, że pokazywana na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni „Jedna dusza” może być filmem spełnionym. Wszak w obsadzie znamienici artyści: Dawid Ogrodnik, Małgorzata Gorol, Tomasz Schuchardt czy Dorota Kolak.
„Jedna dusza”: o przemocy i przypadku
Pierwsze sekwencje „Jednej duszy” są intrygujące. Film opowiada historię przemocy i przypadku, wciągając widza od samego początku. Jednak, niestety, kiedy Dawid Ogrodnik zaczyna mówić śląską gwarką, cały film traci na jakości. Ogrodnikowska wypowiedź jest tak nieudana, że trudno zrozumieć, dlaczego reżyser zdecydował się na takie rozwiązanie. Nie wydaje się to twórcze czy artystycznie uzasadnione, ale raczej irytujące i karykaturalne.
Pomimo tego, film ma kilka interesujących sekwencji, które skupiają się na temacie przemocy i przypadku. Jednak ogólnie rzecz biorąc, „Jedna dusza” to rozczarowanie. Aktorska gra nie ratuje tego dzieła, a próba oddania śląskiego akcentu przez Ogrodnika zostawia wiele do życzenia.
Niemniej jednak, warto wspomnieć, że Małgorzata Gorol, Tomasz Schuchardt i Dorota Kolak wykonują swoje role znakomicie. Niestety, ich starania nie wystarczają, aby zrekompensować braki w scenariuszu i reżyserii.
Podsumowując, „Jedna dusza” ma potencjał, ale niestety nie jest w pełni rozwiązany. Aktorska obsada wprawdzie się wyróżnia, ale nie jest w stanie uratować filmu przed niedociągnięciami. Mam nadzieję, że kolejne polskie produkcje przyniosą większe sukcesy i spełnienie oczekiwań widzów.